Trzeba powstrzymać złe praktyki
Rozmowa z Romanem Przybyłem Prezesem Zarządu Polskiego Stowarzyszenia Elektroinstalacyjnego
– Dlaczego podjęto decyzję o powołaniu Polskiego Stowarzyszenia Elektroinstalacyjnego? Zapadła ona dosyć późno biorąc pod uwagę dość zaawansowany poziom rozwoju polskiego rynku elektrotechnicznego.
– Rzeczywiście, jednak w gronie kilku dużych firm działających na tym rynku doszliśmy do wniosku, że jest wiele spraw do uporządkowania. A ponieważ dotyczą one naszych istotnych, zawodowych problemów musi powstać organizacja, która się nimi zajmie. Chcielibyśmy, aby polski rynek elektroinstalacyjny upodobnił się do innych, dojrzałych rynków, na których działa szereg stowarzyszeń o charakterze branżowym, zawodowym pilnujących standardów jakości, bezpieczeństwa, uczciwości.
Mówię tu o rzeczach w zasadzie oczywistych, o których jednak często zapominano w pierwszej fazie budowania w Polsce kapitalizmu.
W rezultacie zdecydowaliśmy się na powołanie Stowarzyszenia. Pierwszy pomysł pojawił się dwa lata temu. Początkowo myśleliśmy o formule, która pozwoliłaby jak największej ilości przedsiębiorstw uczestniczyć w tym przedsięwzięciu. Jednak prace przygotowawcze doprowadziły nas do wniosku, iż zbyt duża ilość firm-członków skomplikowałaby proces kształtowania się organizacji i realizacji jej najważniejszych celów.
– Czy założenie ograniczenia liczby członków tylko do największych firm zmieni się później, kiedy Stowarzyszenie już okrzepnie?
– Obecnie członkami są pracownicy ośmiu największych firm z tej branży w Polsce. Natomiast w przyszłości nie będziemy stawiali barier dla nowych kandydatów – na razie chcieliśmy w miarę sprawnie wystartować. W naszej branży działa w sumie kilkadziesiąt tysięcy firm różnej wielkości. Samo spotkanie się w celu ustalenia zakresu działań byłoby bardzo trudne w sytuacji, gdyby tylko mała część z nich chciała uczestniczyć w pracach.
– Jak można przystąpić do PSE?
– Statut określa, że członkiem można zostać mając dwie firmy wprowadzające. Pomimo, że nie będziemy dążyli do przekształcenia PSE w organizację masową to jeśli ktoś zgłosi się z konkretnymi propozycjami rozwiązań istotnych problemów – na pewno zostanie przyjęty. Statut pozwala nam również na zapraszanie do współpracy członków honorowych. Mamy nadzieję, że staną się nimi ludzie znani w branży, posiadający autorytet np. profesorowie politechnik, osoby kierujące instytutami branżowymi. Mamy nadzieję, iż podniesie to wiarygodność Stowarzyszenia.
– Na jakich sprawach Stowarzyszenie przede wszystkim chciałoby się skoncentrować?
– Obecnie najważniejsze z naszego punktu widzenia są trzy kwestie: relacje ze zleceniodawcami, współpraca z dostawcami urządzeń oraz problemy związane z zatrudnieniem pracowników.
Firmy elektroinstalacyjne współpracują przede wszystkim z dwiema ważnymi grupami klientów. Pierwszą z nich są zleceniodawcy, dla których wykonywane są usługi elektroinstalacyjne. Od drugiej grupy kupujemy urządzenia i materiały. Tym, co doskwiera naszym firmom jest pewna nierównowaga pozycji negocjacyjnych. Nasze przedsiębiorstwa są przeważnie mniejsze i słabsze w porównaniu z generalnymi wykonawcami inwestycji, często światowymi koncernami czy dużymi deweloperami. Z ich punktu widzenia jesteśmy jedynie poddostawcą części usług, z którym niekoniecznie trzeba się poważnie liczyć i postępować etycznie, a w każdym razie tak jak miałoby to miejsce w ich kraju macierzystym. Styl działania tych przedsiębiorstw w Polsce jest często inny niż np. w starych krajach Unii Europejskiej. To się oczywiście zmienia, ale naszym zdaniem zbyt wolno.
– Czy moglibyśmy podać jakiś przykład tego typu działań?
– Przykładem mogą być zwyczaje panujące w zakresie umów. Standardem w świecie w przypadku robót inżynierskich jest, iż inwestor decydując się na zlecenie prac dysponuje odpowiednimi środkami finansowymi i może to udowodnić. Z kolei wykonawca jest zobowiązany na początku prac do dostarczenia bankowej gwarancji dobrego wykonania o wartości zwykle 10 procent kontraktu (co dla wielu polskich firm stanowi pewne ograniczenie ze względu na ich kondycję finansową ale jest wymogiem wielu przetargów i klientów). Co więcej z każdej faktury jaką wykonawca przedstawia na koniec miesiąca potrącanych jest na ogół 10 procent wartości na poczet napraw gwarancyjnych. Czyli w przypadku np. umowy na kwotę 10 milionów złotych wykonawca musi zdeponować w banku 1 milion jako gwarancję dobrego wykonania, oraz około jednego miliona pozostaje w gotówce na koncie klienta do zakończenia kontraktu. I wszystko byłoby w porządku, gdyby wszystkie strony zachowywały się etycznie. Jednak w sytuacji, w której strony mają nierówne siły klient często pod byle pretekstem zatrzymuje pieniądze gwarancyjne, a także korzysta z gwarancji dobrego wykonania. Wiele firm polskich w ostatnich kilkunastu latach doprowadzonych zostało w ten sposób do bankructwa.
Zasady realizacji kontraktów stosowane przez międzynarodową organizację inżynierów i doradców (FIDIC) uwzględniają opisane powyżej zasady, ale jednocześnie określają, że zleceniodawca powinien wykonawcy dostarczyć tzw. gwarancję płatności. Gdyby wykonawca, po zakończeniu robót i odebraniu ich przez nadzór budowlany, nie otrzymał zapłaty wówczas może skorzystać z gwarancji płatności i pieniądze odzyskać. W Polsce często praktyka jest taka, że wykonawca jednostronnie wykonuje swoje zobowiązania, natomiast zleceniodawca nie robi tego i co gorsza po zakończeniu prac wyjeżdża z naszego kraju.
Nagminnie i bezkarnie stosowany mechanizm nieuczciwego działania jest następujący. Prace wykonane w danym miesiącu np. w marcu podlegają odbiorowi do 10-15 kwietnia (chociaż mogłyby z powodzeniem zostać odebrane do 3 kwietnia) a płatność powinna zostać dokonana do 20 kwietnia. Jednak z jakichś błahych powodów odbiór jest opóźniany do końca kwietnia, a klient po zakończeniu inwestycji i odmowie zapłaty wyjeżdża z Polski. Firma nie otrzymuje pieniędzy za roboty wykonane w marcu i kwietniu, a brak gwarancji płatności uniemożliwia ich odzyskanie. Pozostaje wówczas jedynie droga sądowa, ale jest ona – w sytuacji, w której zleceniodawcą była np. spółka z ograniczoną odpowiedzialnością z niedużym kapitałem – z góry właściwie skazana na niepowodzenie.
– Czyli jednym z podstawowych zadań Stowarzyszenia będzie działanie w kierunku lepszego zabezpieczenia interesów wykonawców?
– Oczywiście. Przede wszystkim musimy spowodować, żeby firmy elektroinstalacyjne mogły w ogóle przetrwać. Mniejsza firma, która napotka na opisane powyżej okoliczności padnie w zasadzie natychmiast. Średnia i duża przetrwa dłużej ale też w końcu tego może nie wytrzymać. Zamierzamy jako Stowarzyszenie prowadzić takie działania lobbystyczne i prawne, aby stworzyć bezpieczne warunki prowadzenia naszej działalności, zgodne z cywilizowanymi zasadami obowiązującymi w wielu krajach Unii Europejskiej.
Stosunkowo niedawno zaobserwowaliśmy próbę zmiany obowiązujących przepisów. Otóż do Kodeksu Cywilnego została jakiś czas temu wprowadzona modyfikacja mająca na celu ochronę interesów podwykonawców. Polegała ona na tym, że jeżeli generalny wykonawca zgłosi inwestorowi zaangażowanie podwykonawców do prac np. elektroinstalacyjnych, sanitarnych, budowlanych i zostaną oni zaakceptowani, to w przypadku nie wykonania zobowiązań płatniczych przez generalnego wykonawcę przechodzą one na klienta (inwestora). Inicjatywa jakiegoś lobby, o której powiedziałem na wstępie, zakłada zmianę tej korzystnej dla podwykonawców regulacji. Jednym z naszych pierwszych działań jako Polskiego Stowarzyszenia Elektroinstalacyjnego było zaopiniowanie tego rozwiązania wobec Komisji Trójstronnej, Konfederacji Budownictwa i Nieruchomości a także Ministra Budownictwa, jako skrajnie niekorzystnego, powodującego bezkarność wielu generalnych wykonawców i inwestorów.
– Jaki jest kolejny problem, którym Stowarzyszenie powinno się zająć?
– Bardzo ważna jest kwestia konstrukcji kontraktów. Problem polega na tym, że firmy elektroinstalacyjne podpisując umowę na wykonanie prac muszą z reguły zgodzić się na wysokie i dotkliwe kary umowne z tytułu nieterminowego zakończenia robót. Ich wysokość może dochodzić nawet do kilkuset tysięcy złotych za jeden dzień opóźnienia. Przy tym trzeba podkreślić, że wielkość tych kar w Polsce bywa nieograniczona czyli można np. zapłacić kary do wysokości całego kontraktu. Tymczasem w wielu krajach wysokość tego typu kar na ogół nie przekracza 10 procent wartości kontraktu. Ponadto zamiast kar dotyczących zakończenia dużych etapów budowy wpisywane są kary za poszczególne, drobne w stosunku do całości prac czynności zapisane w harmonogramie np. zamontowanie gniazdek w jednym pomieszczeniu budynku.
Jednym z poważniejszych utrudnień dla firm elektroinstalacyjnych jest fakt, iż przyczyna opóźnienia nie ma znaczenia dla naliczenia kar umownych. Przykładowo, jeżeli brak jest jeszcze budynku, ponieważ nie został ukończony przez firmę budowlaną to firma elektroinstalacyjna powinna zapłacić kary umowne za nie wykonanie w terminie instalacji elektrycznych. Jeżeli nie ma dokumentacji, ponieważ nie została dostarczona przez klienta również naliczane są kary umowne. Jest to w sposób oczywisty absurdalne, ale wielu inwestorów oraz generalnych wykonawców twierdzi, że jest to zwykła, normalna regulacja.
Tego typu praktyk, powszechnych w naszym biznesie w zasadzie nikt nie piętnuje, nikt o tym szerzej nie mówi. Branża o tym oczywiście dobrze wie, ale ponieważ nasze firmy są przeważnie dużo mniejsze od zleceniodawców – nie mają odpowiedniej siły przebicia. Potrzeba usunięcia tych nonsensów była na tyle silna, że ludzie którzy zwykle są bardzo zajęci i mają naprawdę niewiele czasu postanowili jakąś jego część poświęcić na prace w Stowarzyszeniu.
– Wspomniał Pan także o współpracy z dostawcami urządzeń.
– Tak, rzeczywiście. Kolejnym bardzo ważnym zagadnieniem jest współpraca z dostawcami urządzeń, którymi również są często duże, globalne przedsiębiorstwa. Otóż żeby zbudować np. instalację średniego napięcia zasilającą centrum handlowe, budynek przemysłowy czy biurowiec trzeba dostarczyć elementy zakupione wcześniej w jednej z tych firm. Pomimo, że firmy elektroinstalacyjne mają zapisane w kontraktach wspomniane wcześniej restrykcyjne kary umowne nie są w stanie spowodować uwzględnienia analogicznych regulacji w stosunku do swoich dostawców. A przecież opóźnienia z ich strony automatycznie powodują zwłokę w realizacji całej inwestycji.
– Dlaczego tak się dzieje?
– Ze względu na naszą słabszą pozycję negocjacyjną. Dla wielu globalnych koncernów Polska nie jest dużym rynkiem. Przy zamawianiu towarów pierwszeństwo mają klienci z większych krajów np. Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii, następnie powiedzmy Szwajcarii, Grecji, Hiszpanii a Polska jest w tej trzeciej grupie mniejszych krajów generujących mniejsze obroty. Dlatego często zdarza się, iż zamówienia z naszego kraju nie są realizowane w pierwszej kolejności, a terminy dostaw ustalane są tylko z dokładnością np. do dwóch, czterech tygodni i niekoniecznie dotrzymywane. I od wielu lat nie jesteśmy w stanie tego zmienić. Oczywiście w przypadku rynków o większym wolumenie obrotów rzeczą oczywistą są kary umowne za opóźnienia w dostarczaniu zamówionych urządzeń. U nas jednak nie. Sprawą tą nie jest zainteresowane ministerstwo, ustawodawca, nawet prasa.
W tym kontekście celem Stowarzyszenia jest wyeliminowanie tego typu złych praktyk nie akceptowanych przecież w wielu krajach i dostosowanie standardów działania przedsiębiorstw do wymogów powszechnie stosowanych w Unii Europejskiej.
– A jakiego typu problemy firmy elektroinstalacyjne napotykają w dziedzinie zatrudnienia pracowników?
– Jakiś czas temu rozpoczęto w naszym kraju działania zmierzające do ograniczenia ilości szkół zawodowych i techników w tym także o profilu elektrycznym. Jest ich obecnie kilkakrotnie mniej niż powiedzmy dwadzieścia lat temu. W związku z tym średnia wieku elektromontera na budowie oscyluje pomiędzy 45 a 55 lat. Jeżeli ci ludzie pójdą za kilkanaście lat na emeryturę to okaże się, że dramatycznie brakuje nam ludzi do pracy – tym bardziej, że część młodych pracowników wyjeżdża na zachód. Wszystko to może skutkować znacznym zwiększeniem się kosztów wykonywania prac elektroinstalacyjnych. Może także mieć wpływ na bezpieczeństwo instalacji, jeśli roboty te zaczną wykonywać osoby słabo wykwalifikowane np. ściągnięte z zagranicy ze wschodu.
Naszym pomysłem jako Stowarzyszenia jest przekonanie odpowiednich ministerstw do zmiany tego stanu rzeczy i podjęcia działań w celu zwiększenia ilości absolwentów. Być może w niektórych częściach kraju trzeba zwiększyć liczbę klas o profilu elekrotechnicznym, a w innych utworzyć nowe szkoły. Chcemy także podpisywać umowy z uczelniami oraz średnimi szkołami technicznymi żeby zapewnić uczniom praktyki wakacyjne, niektórym fundować stypendia i generalnie zapewnić im lepszy start kariery zawodowej i wyższą pensję w początkowym okresie pracy po ukończeniu nauki. Sądzę, że byłoby to bardzo dobrą alternatywą dla pracy w Anglii czy Irlandii przeważnie nie w swoim zawodzie.
– Jaki jest plan działań Polskiego Stowarzyszenia Elektroinstalacyjnego w najbliższym czasie?
– Postanowiliśmy jako Stowarzyszenie nie angażować się początkowo w zbyt wiele działań. Wolimy zamiast tego osiągnąć konkretne rezultaty w dwóch, trzech omówionych wcześniej sprawach naprawdę bardzo istotnych dla naszej branży. W przyszłości jak sądzę dołączą do nas inne, być może mniejsze firmy i rozszerzy się paleta spraw, które będą wymagały uwagi i załatwienia.
Podczas najbliższych Targów Energetab w Bielsku-Białej we wrześniu b.r. chcemy zorganizować konferencję, podczas której powiemy o bieżących działaniach Stowarzyszenia. Przygotujemy między innymi listę dobrych praktyk, które należy wykorzystywać przy sporządzaniu umów pomiędzy firmami elektroinstalacyjnymi i zleceniodawcami prac oraz praktyk złych, których należy zdecydowanie unikać. Zamierzamy też poinformować o naszych działaniach w zakresie obrony przepisów w Kodeksie Cywilnym o zabezpieczaniu płatności dla firm instalacyjnych (na razie projekt tych zmian znajduje się jeszcze w komisjach sejmowych). I w końcu chcemy przedstawić krótką analizę sytuacji w szkolnictwie zawodowym elektrotechnicznym oraz plan działań Stowarzyszenia, aby ją zmienić.
– Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał
Jacek Różański